Technika

Komunikacja międzyplanetarna – fantazja czy rzeczywistość

Gdzie nie ma ciężaru, tam nie ma i tarcia. Dziwię się, że nie znalazłem nigdzie wzmianki o trudnościach, jakie fakt ten sprawi nam w podróży. Chodzenie po gładkim lodzie jest szczytem pewności, stabilizacji i łatwości, w porównaniu z tym, co się będzie działo w rakiecie międzyplanetarnej. Co prawda nie będziemy się boleśnie przewracali, bo nic nie ważąc, trudno rozbić się, ale trudno też, nic nie ważąc, chodzić spokojnie i w sposób z góry przewidziany.

Albo stopa, postawiona zbyt prostopadle do podłogi, wzniesie mnie na szczyt rakiety, albo postawiona pod zbyt ostrym kątem, ześlizgnie się łagodnie i noga powędruje ponad głowę, która — z kolei — powędruje na dół, zaczynając w ten sposób kołowrotek, z którego — jeśli wyjdę — to tylko dzięki chwyceniu się ręką czegoś stałego. Niczego nie będzie można dotknąć, bo zaraz zacznie wędrować przed siebie; trzeba będzie tylko chwytać i to ostrożnie. Przedmioty duże będzie trudniej schwycić niż małe (bo łatwiej się wyślizgną; czy próbowaliście chwytać balony dziecinne?). Każdy nasz ruch byłby oceanem niespodzianek. Niestety brak tu miejsca na dalsze efektowne wywody. Stanie się to po odbyciu mniej więcej dziewięć dziesiątych naszej podróży na Księżyc. Działanie tego obszaru, jak bym powiedział — „zero — wagi“ da się zneutralizować obrotami rakiety wokół swej osi. Okazało się (zresztą z różnych względów nie tylko z tego), że rakieta musi się obracać wokół swej osi raz na 3 i K sekundy. Siła odśrodkowa stworzona w ten sposób, stanie się sztuczną siłą grawitacyjną. „Dół“ będzie wtedy znaczył — „ku ścianom“, a „góra“ — ku środkowi rakiety. Będziemy więc chodzili (moi mili Czytelnicy) po… ścianach. W planach konstrukcyjnych jest to oczywiście uwzględnione. Nawet fotele będą tak ustawione, by głowy siedzących na nich osób skierowane były ku środkowi rakiety. Będą stały na szynach, biegnących wokół kabiny.

Nie będzie nigdy już… nocy. Zawsze będzie dzień. Słońce palić będzie niesłychanym blaskiem. Nie będzie chmur, które by je zasłoniły, nie będzie Ziemi, która by nas zasłoniła. W podróży na Księżyc, to głupstwo, kilka godzin! Lecz w wypadkach dalszych (a i takie na pewno kiedyś będą), gdy trzeba będzie podróżować tygodniami, lub latami, wtedy sprawa stanie się poważna *). Zostanie mianowicie naruszony nasz wewnętrzny rytm fizjologiczny organizmu, dostosowany ściśle do rytmu Ziemi, do zmiany dobowej dnia i nocy, do pór roku, do pór dnia nawet. Jak będzie wyglądać adaptacja i czy w ogóle nastąpi, trudno mi powiedzieć.

No i wreszcie ostatnie trudności: trafić do celu i wrócić szczęśliwie.

Trafić trzeba do celu odległego o 384 000 km i to w dodatku z piekielnie szybko kręcącej się Ziemi i do równie ruchliwego Księżyca.

Astronomowie potrafiliby jednak wycelować dokładnie nawet i w tym przypadku, gdyby rakieta nie mogła dowolnie kontrolować swymi ruchami. (Wybrali już miejsce najdogodniejsze, porę roku, czas etc.).

Przy kontroli wewnętrznej, niebezpieczeństwo nie trafienia jest minimalne. Najprawdopodobniejsze byłoby jednak, przy przedwczesnym zużyciu paliwa (gdyby np. za dużo było po drodze meteorów). Wtedy, przy stojących motorach, moglibyśmy się — przy złym obliczeniu drogi – zamienić w sztuczny księżyc Księżyca, po wieki wieków krążący wokół niego. Nie mówię już o innych niebezpieczeństwach. Musimy za tematem biec dalej.

SZTUCZNE KSIĘŻYCE I POWRÓT

Jeśli mowa o sztucznych księżycach z przypadku, pomówmy o sztucznych księżycach zrobionych rozmyślnie, które niezadługo będziemy rozmieszczać w przestrzeni między Ziemią a Księżycem (tym stworzonym przez naturę). Jest to wielka sensacja, więc nadstawcie uszu.

Najtrudniejszą sprawą — już wiecie — jest oderwanie się od Ziemi: trzeba na to prędkości 11,2 km/sek. Rozwiązanie daje nam energia atomowa. Lecz co będzie, jeśli nie znajdziemy sposobu na ujarzmienie jej i użycie w postaci motoru? Nic nie szkodzi! Ludzie, którzy myślą gorączkowo (a czy uczeni i „wariaci“ idei naukowych myślą inaczej niż „gorączkowo“?) wynaleźli już sposób na wycieczki do gwiazd bez użycia energii atomowej! Przypominam Wam tu na chwilę dzieje niemieckiej V2: ważyła 12 ton, w tym samo paliwo — 8 ton. I wiecie co się z tym paliwem działo? Zużywało się w pierwszej minucie działania! Stosunki te w rakiecie, któraby zamierzała wyfrunąć za Ziemię, byłyby, rzecz prosta, jeszcze bardziej monstrualne.