Technika

Komunikacja międzyplanetarna – fantazja czy rzeczywistość

Księżyc będzie stacją przesiadkową w podróżach na inne planety. Opanowanie Księżyca będzie pierwszym etapem opanowania dróg powietrznych do innych planet. Zawładnięcie Księżycem jest warunkiem podstawowym zawładnięcia naszym układem planetarnym. Kiedyś zatykano flagi w nowo odkrytych częściach Ziemi; ostatnio — na Biegunach: a oto zaczyna się rodzić epoka, gdy Człowiek planuje wtargnięcie na Księżyc i planety systemu słonecznego. Nieprawdopodobne, ale prawdziwe.

Pamiętajmy: czterdzieści pięć lat temu uważano na ogół za gorszącą ignorancję, utrzymywanie, iż mogą istnieć latające maszyny, cięższe od powietrza; dziesięć lat temu najpoważniejsi uczeni nie wierzyli w możliwość praktycznego zrealizowania wyzwolenia energii atomowej.

Najbardziej jednak poruszająca wieść, to rzekomo zbudowanie (mówię „rzekomo“, bo byłoby to zbyt dobre, aby było prawdziwe) miniatury motoru, a właściwie motorku rakietowego, bo mieści się wygodnie na rozwartej dłoni ludzkiej, który mógłby nadać pociskowi międzyplanetarnemu w próżnej przestrzeni kosmicznej prędkość około 50 000 km na godzinę. Motor taki, pełnych rozmiarów, byłby w stanie pokonać siłę przyciągania Ziemi. Paliwem jest ciekły wodór.

Zresztą jakkolwiek potoczy się przyszłość, faktem jest, iż zagadnienie komunikacji międzyplanetarnej wkroczyło w kilku swych szczegółach w fazę praktycznych eksperymentów.

KILKA SŁÓW HISTORII

Bardzo jest niedobrze zaczynać opowiadanie — gdy tego nie wymaga absolutna konieczność — od „Adama i Ewy“. Tu tej konieczności istotnie nie ma, dlatego nie bójcie się, nie będzie wykładu historycznego. Raczcie jednak poświęcić dwie minuty uwagi i cierpliwości (to chyba nie wiele) na podstawowe wypadki, by wejść w kurs zagadnienia i by… uczcić pionierów tej najfantastyczniejszej z fantastycznych awantur.

Zaczęli Chińczycy! I to tysiące lat temu. Brzmi to niemal komicznie, ale to szczera prawda. Zaczęli mianowicie bawić się sztucznymi ogniami, fajerwerkami. W tej zabawce drzemało największe przeznaczenie ludzkości. Nie są one bowiem niczym innym, jak tylko rakietami. Pierwszym chyba motorem rakietowym, zastosowanym przez człowieka.

Był to okres, że tak powiem, nieświadomy. Natomiast prawdziwym ojcem problemu, pierwszym człowiekiem, który poświęcił się mu i napisał o nim książkę, był Rosjanin. Konstanty Ciołkowski, żyjący pod koniec ubiegłego wieku. On to właśnie zwrócił uwagę na to, że jedyny mamy tylko sposób na wydostanie się poza obręb naszej planety, a jest nim — motor rakietowy. Niestety, zanadto wyprzedził swą epokę i — jak to często ze Słowianami bywa — został zapomniany, a sławę przypięto komu innemu. Sam zresztą dowiedziałem się o tym (z niemałym zdziwieniem) z angielskiej książki.

W dziesięć lat później, pojawiło się w Europie dwóch Robertów. Francuz i Amerykanin: Robert Esnault – Pelterie i Robert H. Goddard. Pracowali i pisali, nic wzajem o sobie nie wiedząc. I ich to właśnie uważa się zazwyczaj za pierwszych twórców astronautyki, czyli gwiezdnej nawigacji.

Zgodniej będzie z rzeczywistością, jeśli uznamy tych trzech za założycieli nauki o lotach międzyplanetarnych.

Potem Esnault – Pelterie i Hirsch ufundowali, pod nadzorem Francuskiego Towarzystwa Astronomicznego, nagrodę międzynarodową. –

Pierwsza nagroda, w roku 1928, przypadła Niemcowi H. Oberthowi. Był to zarazem rok epokowy z innej przyczyny. Niejaki pan Max Valier, entuzjasta (i męczennik) idei, zbudował pierwszy samochód o napędzie rakietowym. W ten sposób skończyła się „era sztucznych ogni“ a zaczęła „era eksperymentów nad wehikułem międzyplanetarnym“.

W roku następnym Goddard wystrzelił w atmosferę ziemską pierwszą rakietę o locie kontrolowanym (bardzo słabo!). Od roku 1929 do 1949, to znaczy przez 20 lat, następowała w nauce rewolucja po rewolucji, aż wreszcie ostatnia wojna doprowadziła do stanu takiego, że z tych — w gruncie rzeczy — dziecinnych zabawek, weszliśmy w stadium ostatecznych prób i rozstrzygnięć.