Różne

Pruderia i seksualizm

Przystępuję do tematu, który bezsprzecznie jest jedną z podstaw psychologicznego współżycia ludzi. I przykro mi jest ogromnie, że temat ten u nas w Polsce, dziś, wciąż jeszcze uchodzi za „nieprzyzwoity“, że o tym się głośno nie mówi, bo może dorastająca panna usłyszy, może biedactwo będzie musiało opuścić wstydliwie oczy i udać, że liczka płoną. Zgorszonej cioci Rózi robótka z ręki wypadnie, a nadobna cnotliwa mamusia pośpiesznie przyłoży dłoń do warg i oglądając się na strony szepnie: — Cyt… Któż to widział, jakże można!

Doprawdy, niezrozumiałym, fatalnym jakimś zbiegiem okoliczności znaleźliśmy się w tej sprawie na ostatnim miejscu wśród narodów. Od czterdziestu już prawie lat literatura światowa szczerze i otwarcie, poważnie i bez ogródek dyskutuje kwestie seksualne, zastanawia się nad sposobami współżycia dwojga płci, zaś my Polacy w dalszym ciągu czerwieniejemy, przestępując z nóżki na nóżkę. Tylko my opowiadamy dalej dzieciom banialuki o bocianach, a młode dziewczęta puszczamy w świat bez najmniejszego przygotowania, bez pojęcia o czekających je obowiązkach i kłopotach. Literatura nasza jest wolna od tego tematu. Moralizatorski, średniowieczny nastrój przeróżnych „zakonnych pensji“ dla przyzwoitych panienek dominuje w wychowaniu. W dalszym ciągu w tej dziedzinie idziemy z palcem na ustach: Tabu. Nie wolno, nie wypada.

Boy Żeleński próbował przełamać lody. Napracował się biedak, naharował, nasłuchał się oszczerstw. Zrobił dużo, ale jest to tylko kropla w porównaniu z tym, co pozostaje do zrobienia. Owszem, mamy tłumaczenie Forella, parę traktatów medyczno psychologicznych, ale nic bardziej popularnego z tej dziedziny, coby trafiło do zainteresowanych. Nawet słynna na cały świat książka dr Marii Stopes pod tytułem „Miłość małżeńska“, która doczekała się w purytańskiej Anglii dwudziestego szóstego wydania i została przetłumaczona na wiele obcych języków, w tym czeski, portugalski, arabski, hiszpański, a nawet… chiński, u nas nie jest znana. A przecież dr Maria Stopes napisała nie jedną książkę z tej dziedziny. Gdzież one? Kto z nas je czytał? Kto napisał coś podobnego, a może lepszego? Pora się zbudzić! Mamy dziś w Polsce nowe warunki, właśnie sprzyjające odświeżeniu myśli. Zadaniem więc lekarzy, pedagogów, psychologów, instruktorów młodzieżowych jest zabrać się do dzieła. Należy podchodzić do przejawów życia bez pruderii i zakłamania. Przestańmy wreszcie Appolinowi wkładać majteczki, a Wenerze biustonosze. Oduczmy ludzi podpatrywać przez szparki. Zdejmijmy z młodzieży gorączkę niepokoju. Uleczmy ją z brudu „owocu zakazanego“.

Dwa działy pracy leżą odłogiem: 1) przygotowanie młodzieży do współżycia seksualnego, 2) higiena fizyczna i psychiczna tego współżycia.

Bojąc się podjąć walkę z klerykalnym moralizatorstwem od razu na wszystkich frontach, zaczęliśmy nieśmiałą akcję pod zamaskowanym tytułem: „Akcja świadomego macierzyństwa“. Na miły Bóg, nie tylko jednak na macierzyństwie winno nam zależeć, ale i na szczęściu małżeńskiego współżycia. Nie wstydźmy się przyznać, że jedną z podstaw harmonii małżeńskiej jest obopólne zadowolenie seksualne.

Należy więc zastanowić się, i to poważnie nad przyczynami tragedyj, rozwodów i kłótni, owych oziębłych separacyj, owych „neurastenii, histeryj i wad serca“, które w olbrzymiej większości wypadków mają wspólne tło: niezadowolenie seksualne. Jak w medycynie bardziej celową jest profilaktyka od lecznictwa, tak i w dziedzinie życia seksualnego: obok kursów dla matek dziesięciorga dzieci, wprowadźmy kursy dla dorastających panien, pogadanki dla dzieci, odpowiednie filmy. Potrzebne są mądrze opracowane książki, które skierują myśl dziecka na tory zdrowego, naturalnego i poważnego myślenia. Powtarzam: takich książek w literaturach obcych mamy moc i z każdym rokiem więcej.

Asceza średniowiecza uczyniła z miłości jakąś karykaturę: sakramentalny obowiązek zachowywania gatunku, gdzie godna matrona uczyniwszy znak krzyża kładzie się do uroczyście przygotowanego łoża z miną posłusznej ofiarnicy, gdzie pan małżonek walczy z „brudną“ pokusą, ażeby jakim płochym, a „sprośnym“ gestem nie zrazić białogłowie niewinności. A gdy ta pokusa okaże się zbyt silna, to tenże pan małżonek wybierze się na pucharek wina, by ulżyć sobie trochę w towarzystwie weselszych i lżej życie traktujących „miłośnic“. Ten odskok w bok nie obrażał moralności ani też nie pomniejszał pojęcia o miłości. Miłość została gwałtem ubezcieleśniona: księżyc, róża, trubadur, lutnia i wzdychanie. To wszystko miało prawo do bytu. To wszystko było „duchowe“ w odróżnieniu od zmysłów, które, a fe… były cechą zwierzęcą. Kobieta hamowała się w okazywaniu naturalnych objawów podniecenia, w wyniku czego zniechęcała siebie i zrażała małżonka. Miłość, ten cudowny dar życia, jego piękno i jego umilenie, rozbito brutalnie na dwie składowe części: na „zwierzęcy“ akt płciowy i sakramentalną przyjaźń — zwaną małżeństwem, przeważnie przyjaźń z obowiązku i… przyzwyczajenia. Jeśli ktoś młody stwierdził, że jego miłowanie potrzebuje do swej pełni pieszczot seksualnych i że tylko zespolenie tych dwóch elementów: dobór intelektualny i dobór seksualny daje ideał miłości, to się wstydził o tym głośno mówić, aby nie grzeszyć i nie gorszyć otoczenia.

Mało kto zastanawiał się nad faktem, że właśnie „miłość“ zwierzęca jest jedynie zachowaniem gatunku. Mało kto zastanawiał się nad tym, że właśnie zsumowanie podniet zmysłowych i sentymentu, że tak powiem „abstrakcyjnego“, daje pełną harmonię szczęścia ludzkiego, pełny wyraz miłości ludzkiej, różniącej nas od bydląt.

Jeśli wyeliminujemy z pożycia małżeńskiego wzajemne zadowolenie seksualne, zamiast harmonii, zamiast szczęścia i zadowolenia wyniosą obie strony tylko gorycz, zniechęcenie, a nawet… niesmak. W wyniku takich właśnie stosunków otrzymujemy częsty obraz: ona apatycznie zrezygnowana, a on… szukający wrażeń po kątach. Są to problemy, jakże ważne — istotne problemy życia. Musimy szukać wyjścia z tego labiryntu krzywych zwierciadeł. Wiemy, że istnieją narody bez prostytucji. Widocznie więc to zło nie jest konieczne. Ale jakie drogi prowadzą do jego zniesienia?

Statystyka wykazuje, że 95% (tak, powtarzam — dziewięćdziesiąt pięć procent) młodzieży obojga płci zajmuje się onanizmem (samogwałtem). Gdzie leży tego przyczyna?

Szpitale mówią, że setki młodych dziewczyn w Polsce umiera co roku z zakażenia po partackim, sztucznym poronieniu. Gdzie leży tego przyczyna? Czy te wszystkie patologiczne zjawiska nie mają wspólnego mianownika? Czy tym mianownikiem nie jest m. in. karykaturalny stosunek do miłości? Czy nie należałoby nam wreszcie wyjść ze średniowiecza, otworzyć okna zatęchłych klasztorów i nie bawić się w jakąś połowiczną ascezę?