Różne

Co by było gdyby nie było wszechświata?

Czyż nie jest prawdopodobne, że niesamowita ilość energii, zamkniętej w drobnej grudce materii, jest tylko odbiciem energii całego Wszechświata, jak odbicie Słońca odnajdujemy w wątłej przydrożnej kałuży, której blask oślepia i zmusza do przymknięcia powiek?

Według Einsteina ilość jednostek energii (tzw. ergów) sprzężona z jednym gramem materii jest równa kwadratowi ilości centymetrów, przebieżonych przez światło w jednej sekundzie. Innymi słowy: energia zawarta w materii jest dwa razy większa od energii ruchu tej samej masy, pędzącej z prędkością światła. A więc energia atomowa jest zależna od prędkości światła, a ponieważ wielkość tej ostatniej zależy, zgodnie z uogólnioną teorią względności, od tzw. potencjału grawitacyjnego, czyli od rozkładu mas w przestrzeni, nasuwa się przypuszczenie, że energia, zaklęta we wnętrzu materii, nie tylko zależy, ale wprost zawdzięcza swe istnienie masie całego Wszechświata.

Dokładna znajomość prędkości światła nabiera interesującego zabarwienia. Przede wszystkim jest skończona, co świadczy o skończoności mas Wszechświata. To przekonanie napełnia nas zadowoleniem, nie wiadomo właściwie dlaczego. Jak gdybyśmy zamierzali odwiedzić cały Wszechświat i ujrzeli ten zamiar w sferze możliwości. W każdym razie prędkość światła nabiera osobliwego znaczenia. Jej skończoność przez długie wieki nie rzucała się w oczy. Dopiero w XVII w. duński astronom Olaus Roemer dokonał jej pomiaru, niewiele odbiegającego od współczesnych. Później mierzono ją na rozmaite sposoby przez wielu uczonych, wśród których wyróżnił się promotor teorii Einsteina, również Albert ale Michel-son. Jako dwuletnie dziecko wraz z rodzicami wyemigrował z Polski do Ameryki, gdzie przez długie lata był kierownikiem zakładu fizycznego uniwersytetu w Chicago. Całe swe życie poświęcił pomiarom prędkości światła. Kiedy dziwiono się, że nie ma większych zmartwień, odpowiadał: „kiedy to takie zabawne“. To „zabawne” zajęcie dało wyniki nieobliczalnego znaczenia. Michelson za pomocą własnej konstrukcji interferometru stwierdził niezależność prędkości światła od ruchu obserwatora, co skłoniło Einsteina do stworzenia swej słynnej teorii głoszącej między innymi wspomnianą powyżej równoważność materii i energii.

Tu należałoby zrewidować nasz pogląd na rolę Słońca i jego błogosławione posłannictwo utrzymywania organicznego życia na naszej planecie. Słońce traci rocznie ilość ergów, wyrażającą się tasiemcową liczbą, składającą się z 42 cyfr. Skąd czerpie te olbrzymie zasoby energii, pozwalające mu na taką rozrzutność?

Była to zagadka, którą usiłowano rozwiązać, przypisując rolę słonecznych dostawców energii ciałom, przyciąganym przez Słońce mocą grawitacji, a oddającym mu w chwili spadku swą kinetyczną energię. Niestety tak skąpo żywione Słońce zginęłoby według obliczeń Williama Thomsona (lorda Kelwina) już po 20 milionach lat, podczas gdy badania geofizyczne wskazują na wiek Słońca wynoszący co najmniej lat miliard.

Rozwiązanie zagadnienia przyszło z nie-oczekiwanej strony. Teoria przemiany pierwiastków wyjaśnia je bez reszty. W tym niesamowitym tyglu, jakim jest wnętrze Słońca, w którym panuje temperatura dziesiątek milionów stopni, odbywają się reakcje połączone z unicestwianiem masy. Każdy gram zniszczonej masy objawia się jako promieniowanie o energii wynoszącej 900 trylionów ergów. To chudnięcie Słońca jest niedostrzegalne, gdyż jego promień kurczy się o 1/40 milimetra na rok. Wystarczy to na dziesiątki bilionów lat. To nas w zupełności zaspakaja.