Historia

Papiestwo i Polska na tle historii

Nie potrzeba być historykiem, by zdawać sobie sprawę, że w nauczaniu historii Polski, a nawet i w pojedynczych ogólnie przyjętych osądach, odnoszących się do naszych dziejów, często bardzo przebija zakłamanie. Prócz fałszywie pojmowanej narodowej dumy, noszącej nieraz wszystkie cechy zarozumiałego nacjonalizmu, wiele przyczyn złożyło się na wypaczenie poglądów. Jest wprawdzie i okoliczność łagodząca — w okresie rozbiorowym idealizowało się oczywiście naszą przeszłość polską w przeciwstawieniu do dziejów państw zaborczych, mówiło się o niej w superlatywach, a fakt, że w obcych szkołach państwowych, przeznaczonych dla naszej młodzieży, odzywano się zawsze o Polsce z przekąsem i z niechęcią, wywoływał skutek wręcz odwrotny — sprzyjał idealizowaniu przeszłości. Na przestrzeni kilku pokoleń weszło niemal w obyczaj dźwiganie naszych dziejów na piedestał. Za tym zjawiskiem szedł oczywiście śladem brak krytycyzmu, a nastrój ten udzielał się nawet zawodowym historykom, chętnie przymykającym w pewnych wypadkach oczy na prawdę i przyjmującym niemal za zasadę kompromis naukowy w imię dwóch czynników, imperatywnych dla większości piszących — nacjonalizmu i interesu Kościoła.

Na pierwszy plan wybijała się w tych warunkach tendencja szminkowania dziejów, koloryzowania ich dodatnio i naginania do z góry powziętych założeń, w imię tego przesadnego ultralojalizmu wobec szlacheckiej Rzeczypospolitej i Kościoła. Moment zaszczepiania otuchy brał często górę nad momentem naukowości.

Autor niniejszego artykułu — pisarz, a nie historyk z zawodu, stanął oko w oko z tymi zagadnieniami, obejmując w r. 1943 katedrę historii polskiej na starym szkockim uniwersytecie w St. Andrews. Na terenie Wielkiej Brytanii, a nawet i w bogatym British Museum było bardzo niewiele polskich dzieł historycznych — a z całego materiału przebijało na każdym kroku charakterystyczne zakłamanie. Trzeba było niemal przed każdym wykładem przemyślęć wszystkie tematy pod tym właśnie kątem widzenia — co stanowiło jeszcze jedną trudność, doprowadzającą do przeciwstawiania się sądom ogólnie przyjętym na polskich katedrach. Wywoływało to czasem wśród młodzieży wrażenie rewolucyjnego podejścia do bezkrytycznie przyjmowanych świętości.

Najbardziej chyba odczuwało się poważne niedociągnięcia wielu naszych historyków w dziedzinie stosunków polskich ze Stolicą Apostolską. Stosunki te wybielono do ostatecznych granic — papiestwo w tych naświetleniach ukazywało się jako blok jednolity, autorytet absolutny o prostolinijności idealnej — a wszystko, co płynęło z Rzymu, stawało się synonimem ojcowskiej opieki, pomocy i życzliwości. Ma się tu wrażenie, że zaważyła na szali ultra-katolicka szkoła krakowska, która pod skrzydłami „apostolskich“ cesarzy Austrii, powracała do tradycji dawnej Akademii z pod znaku Piotra Lombarda i całej scholastycznej szkoły, której ślady widać w Polsce na przestrzeni sześciu ostatnich wieków aż po dziś dzień.

Wiek XIX odznaczał się pewnym brakiem krytycyzmu naukowego na polu historii. Był to okres autorytatywnych tendencji Niemców, zalewających świat cały wielotomowymi dziełami, pisanymi na najróżnorodniejsze tematy. Poddali się im ze szczególną lubością Anglicy, Hiszpanie, Włosi. Najmniej może z osiągnięciami niemieckimi liczyła się nauka francuska. U nas, niestety, czytano mnóstwo dzieł mieszczańskich historyków niemieckich, choćby dlatego, że poruszały one tematy zza miedzy, o których głucho było w dorobku innych narodów. Idąc drogą najmniejszego wysiłku, uczeni polscy nieraz czerpali wiadomości swoje z drugiej ręki, od Niemców. Ich błędy, odnoszące się do naszych spraw, świadomie i tendencyjnie popełniane, raziły uczonych polskich i wywoływały w wielu wypadkach pożądane reakcje — natomiast poglądy Niemców, omawiające mało znane w Polsce tematy, przyjmowały się łatwo. Trzeba było dużo cywilnej odwagi, by przeciwstawiać się tezom autorytetów niemieckiego mieszczaństwa. Dopiero w wieku XX zaczyna się u nas wyraźny prąd innego naświetlania spraw Słowiańszczyzny, aniżeli się to dotąd utarło.

Uczeni polscy sięgają do sag islandzkich, do kronik norweskich, do najstarszych dokumentów łacińskich i arabskich, i przekonują się, że nie było legendarnego okresu naszych dziejów przed Mieszkiem — lecz był to po-prostu mniej znany okres historii, który dopiero należy rozpracować. Stało się to z dwóch powodów: zakonnicy polskiego średniowiecza uważali niemal za zbędne zajmowanie się tym, co się działo przed przyjęciem chrześcijaństwa i ograniczali się do pobieżnego spisywania starszych tradycji, podczas gdy Niemcy, rozporządzający olbrzymim materiałem, odnoszącym się do dawnej Słowiańszczyzny, świadomie te rzeczy przemilczali, wiedząc zresztą doskonale, że ..pragermański charakter“1 tych ziem był wierutnym kłamstwem, i że owe „tysiąc kantonów germańskich““ Cezara nad Renem, były tam świeżą, napływową kolonią. (De Bello Gallico).