Podróże

Maski w Afryce Wschodniej

Wamawia w życiu codziennym niczym nie zdradzają artystycznego natchnienia, chyba tylko fantastycznie bogatym tatuażem i… obrzydliwą perfidią w sztuce kulinarnej. Jadają na żywo, niby marchewki, olbrzymie, czarne, stonogie gąsienice, małe tłuste mięczaki drzewne i pieczone na rożnie szczury. Te ostatnie i ja już polubiłem. Ale »amiast przyglądać się ich kuchni lepiej idźmy w głąb bush‘u. Opodal wioski zastanowi nas dziwna ścieżka, której wylot obramowany jest klombami i żywopłotem. Po bokach stoją słupy, a na nich, ponad głową nieproszonego intruza, wiszą niby groźna przestroga, kolorowe, pomordowane ptaszki. Tak będzie z każdym śmiałkiem, co próg tej ścieżki bez zezwolenia przekroczy. Tędy nie mogą przechodzić ani kobiety ani małe dzieci, tylko ludzie „dyplomowani“, to znaczy ci, co przeszli już obrzezanie. Ścieżka wije się pomiędzy krzewami, jakby chciała się ukryć przed natrętnym okiem badacza. Wreszcie kończy się ona niewielkim placykiem udeptanego klepiska, gdzie pod rozłożystą koroną drzewa stoi maleńka chatka. Jej trzcinowa strzecha ot>ada nisko aż do samej ziemi; aby trafić do środka, trzeba pełzać na czworakach. Pod strzechą, na specjalnej półce stoją ustawione rzędem maski Wamawia, maski, jakich nie posiada żadna wyspa Indonezji. Są to arcydzieła sztuki: głowy ludzkie wy dłutowane z jednego kawałka drzewa, wewnątrz puste, tak, ażeby głowa tancerza mogła się zmieścić. Pozostawiona ścianka nie przekracza pół centymetra grubości. Plastyczne wyczucie anatomii, przy humorystycznym od-skoku karykaturzysty jest zdumiewające. Występuje tu kilka typów twarzy, a raczej ich wariacji, które mniej więcej się powtarzają. Jedna z nich stanowi szablon uniwersalny, jak gdyby nakazany dziedziczną tradycją, jest to twarz kanciasta i trochę nienaturalna w swoich stylizowanych i ostrych rysach. Ta głowa łudząco przypomina rycerski hełm z opuszczoną przyłbicą. Podobieństwa tego początkowo nie zauważyłem, gdy przerzucałem dziesiątki masek w dziesiątkach tajemniczych skrytek leśnych; uderzyło mnie ono dopiero, kiedy ujrzałem taniec. Wamawia mają kilka różnych tańców „narodowych“, a wszystkie odznaczają się ogromnie szybkim tempem i dlatego trwają bardzo krótko. Są to wypady poszczególnych grup tanecznych przebiegających podwórze. Bohaterem jest tajemnicza postać tancerza w masce. Postać ta zjawia się skądś od strony bush‘u. Idzie krokiem lunatyka, stawiając ostrożnie stopy, jako że spod maski nie może widzieć drogi. Od czasu do czasu podbiegają do niej usłużni chłopcy, ażeby poprawić ten lub inny szczegół nie dopiętej garderoby. Tajemniczą postać opina szczelnie biały trykot, z bioder wystrzela dokoła spódniczka z falbanek, jak u rycerza renesansowych czasów, a pierś pokrywa pancerz pleciony misternie z włókien trzcinowych. Murzyni kochają się w barwach, w różnych brzękadłach i błyskotkach; skądżeby więc taka estetyczna i poważna forma? Nie ulega wątpliwości, że zarówno maska podobna do hełmu, jak i strój rycerski pochodzą z wieków średnich i przechowane są bezwiedną tradycją naśladownictwa z dziada pradziada aż do dzisiejszych czasów. Tak więc postać rycerza Vasco da Gamy w karykaturalnej swej podobiźnie przechowała się wśród murzynów szczepu Wamawia. Plastyczna kronika sztuki. Złośliwe drwiny tubylców z najeźdźcy. Wystarczy raz spojrzeć na trzepoczące ruchy tancerza, na jego przesadne podskoki, teatralnie sztuczne wyginania, ażeby zrozumieć, że ten taniec przechowany przez wieki jest niczym innym, jak tylko żywym śmiechem i drwńną.

Początkowo sądziłem, że taki strój jest tylko ślepym i bezmyślnym przypadkiem, pomysłem jednego człowieka, ale gdzieżby. Można objechać wszystkie wsie Wamakonde, znaleźć nawet z europejska ubranych „gen-tlemenów“, stwierdzić zaniechanie wargowych kłódek, brak tatuażu i inne odchylenia od przyjętej normy, ale nigdzie nie znajdziemy tancerza, któryby się ośmielił włożyć na siebie odmienny od tradycyjnego strój. Wszędzie ten sam trykot, ten sam pancerz, tylko inny kolor spódniczek. Niejednokrotnie potem udało mi się stwierdzić w rzeźbach Wamawia wpływ ubioru średniowiecznych najeźdźców europejskich.

Wamawia są geniuszami naśladownictwa. Dlatego niebezpiecznie jest pokazywać im jakiś wzór rzeźby, natychmiast po powrocie do wioski wyprodukują oni kilka podobnych kopii na sprzedaż. W jednej z głuchych wsi, oddalonej od najbliższej drogi o trzy dni pieszej wędrówki, znalazłem przepiękną figurkę Japoneczki, wyrzeźbionej w hebanie i żaden z artystów nie potrafił mi wytłumaczyć historii jej pochodzenia. Jak już mówiłem, prócz szablonowego typu maski „hełmowej“ istnieje kilka innych odmian, te jednak stanowią niebywale rzadkie zjawisko i wyrażają prawdopodobnie indywidualną inicjatywę artysty. Są to karykatury murzyńskich typów, wspaniale uchwycone w wyrazie; stanowią prawdziwy kunszt tej sztuki. Ale ażeby zdobyć podobną maskę trzeba splondr-wać osobiście dziesiątki tajemniczych skrytek leśnych i to splondrować tak szybko, ażeby nikt nie zdążył ukryć przed nami tych skarbów. Mam takich masek kilka i jestem .z nich dumny. Wiem na pewno, że żadne muzeum Europy ani Ameryki takich nie posiada. A nawet żaden z miejscowych misjonarzy pracujących w terenie od trzydziestu lat nie widział masek. Talent rzeźbiarski Wamawia nie zna granic. W ręku mądrego kierownika – inicjatora mogliby oni stworzyć arcydzieła sztuki prymitywnej i najczystszej w swojej niepokalanej dotąd formie.